Kiedy muszę ściąć piękne zdrowe drzewo serce mi się ściska. Zawsze sobie wtedy tłumaczę, że nie robię mu krzywdy, ale daję drugie życie. Będą przecież z niego więźby, belki czy piękny parkiet - mówi Ryszard Kuc, drwal.
Rozmowa z Ryszardem Kucem
drwalem z 15-letnim stażem
Agnieszka
Żurek: Praca w lesie to musi być chyba przyjemne?
Ryszard
Kuc: Rzeczywiście na świeżym powietrzu latem to miłe. Ptaki śpiewają, sarenka
lub lis przemknie. Jest pięknie. Ale zimą to nic przyjemnego, kiedy zdarzają
się dni, że przez trzy godziny przedzieramy się przez zaspy, żeby ściąć jedno
drzewo w 15 minut.
Pracujecie
w grupach czy samodzielnie?
-
Najczęściej pracujemy w grupkach trzy- lub czteroosobowych. Drzewo trzeba nie
tylko ściąć, ale wcześniej obwiązać, ustalić kierunek upadku i tak nim
pokierować, żeby położyło się dokładnie w tym miejscu, gdzie chcemy. U nas w
górach zawsze mamy z sobą jeszcze konia i łańcuch. Dzięki temu możemy bez
wysiłku przeciągnąć ścięty pień do miejsca zwózki.
Ile
godzin dziennie pracujecie?
-
To zależy od sezonu. Zimą zdarza się nawet 10 godzin dziennie, ale to głównie
dlatego, że więcej czasu zajmuje nam dotarcie do miejsca ścinki niż sama praca.
Latem dniówka trwa 6-7 godzin.
Zajęcie
nie jest łatwe, ale bardzo pożyteczne
-
Jeżeli wycina się chore drzewa, które zaatakowały korniki lub powaliła wichura
to rzeczywiście ma się poczucie, że robi się coś dobrego, pożytecznego. Jeśli
jednak ma się ściąć zdrową, 30-letnią buczynę, to żal serce ściska. Przecież
drzewo ma soki, wszystko w nim żyje. To jak wykonać wyrok. Zawsze sobie wtedy
tłumaczę, że nie robię mu krzywdy, ale daję drugie życie. Będą przecież z niego
więźby, belki czy piękny parkiet. Zimą pod tym względem jest lżej, bo drzewa
nie mają liści. Latem, gdy trzeba ściąć szumiące drzewo to naprawdę aż w sercu
kłuje.
Trudno
jest zostać drwalem?
-
Przede wszystkim jak w każdym zawodzie najważniejsze jest zamiłowanie. Ja
wybrałem kierunek stolarski. Później musiałem skończyć 130- godzinny kurs,
który pozwala zdobyć umiejętności drwala - operatora pilarki łańcuchowej.
Oprócz teorii uczono nas jak posługiwać się piłą, jak dbać o sprzęt, nauczono
ścinki alpinistycznej. Dzięki tej umiejętności można ścinać gałęzie wchodząc na
wysokie drzewa. Kurs kończy się egzaminem i otrzymuje się odpowiednie
zaświadczenie honorowane przez Generalną Dyrekcję Lasów Państwowych.
I
od razu można wyjść z piłą na ścinkę?
-
Teoretycznie tak, ale w rzeczywistości przez kilka tygodni przyglądasz się jak
robią to doświadczeni drwale. Oni ścinają drzewa, a taki nowicjusz może sobie
np. poodcinać gałęzie od pnia. Trzeba trochę poobserwować, posłuchać starszych
kolegów, żeby samemu brać się za prawdziwą drwalską robotę.
A
są kobiety drwale?
-
Ja takiej nie spotkałem. Oglądałem kiedyś film o zwodach drwali w Kanadzie i
tam były konkurencje dla kobiet. U nas pracują sami mężczyźni. Nie ma co
ukrywać, że to ciężka robota. Trzeba ciężką piłę odpowiednio dociskać, żeby był
efekt. Moja żona potrafi piłę obsługiwać, ale przez kilka godzin kobieta nie
dałaby rady jej utrzymać. Do tego dochodzi jeszcze sprawne posługiwanie się
siekierą, no i obsługa małej koparki do załadunku drewna.
Praca
drwala bywa niebezpieczna. Czy Panu przytrafiło się coś złego?
-
Mnie nie, ale koledze z mojej ekipy w czasie ścinania gałęzi z 20-metrowej
sosny, poluzowały się zaczepy w pasie, którym był przypięty do pnia. Na
szczęście świeżo ścięte gałęzie zamortyzowały upadek. Złamał tylko nogę, ale
akcja ratownicza była dość trudna, ponieważ ścinaliśmy wtedy drzewa na
Karkoszczonce w Brennej, gdzie żaden samochód nie dojedzie. Zawieźliśmy go na
pniach, które ciągnął koń. Było to dość niebezpieczne, ale na szczęście na
samym dole czekało już pogotowie. Wszystko dobrze się skończyło, a kolega nadal
pracuje w swoim fachu.
Rozmawiała
Agnieszka Żurek
0 komentarze:
Prześlij komentarz