Recenzja i podsumowanie filmowej trylogii na podstawie powieści
J.R.R.
Tolkiena „Hobbit, czyli tam i z powrotem”
25 grudnia miała miejsce polska premiera ostatniej z trzech części
filmowej ekranizacji książki jednego z najbardziej uwielbianych twórców
literatury fantasy. Jest to doskonała okazja do spojrzenia na całość realizacji
z punktu widzenia czytelnika i wielbiciela fantastyki…
Trudnego zadania reżyserii podjął się Peter Jackson, twórca „Władcy
Pierścieni”. W postać głównego bohatera wcielił się Martin Freeman (znany m.
in. z roli Watsona w serialu BBC pt: „Sherlock”). Członkowie drużyny
krasnoludów zostali odegrani przez
aktorów takich jak: Richard
Armitage (Thorin), Ken Stott (Balin), Graham
McTavish (Dwalin), William
Kircher (Bifur), James Nesbitt (Bofur), Stephen
Hunter (Bombur), Dean O'Gorman
(Fili), Aidan Turner
(Kili), John Callen
(Oin), Peter
Hambleton (Gloin), Jed Brophy (Nori), Mark Hadlow (Dori), Adam Brown (Ori). Nie
zabrakło też aktorów znanych nam z ekranizacji „Władcy Pierścieni”. Wystąpili m. in. Orlando Bloom, Ian McKellen, Cate Blanchett, Hugo Weaving. Fragmenty, w których wystepowała
postać starszego Bilba kręcono z udziałem także znanego już Iana Holma. Głosu Smaugowi udzielił Benedict Cumberbatch (znany z roli Sherlocka).
Realizacja filmu tradycyjnie miała miejsce w Nowej Zelandii i USA.
Uważam, że dobór aktorów do
poszczególnych ról był wyjątkowo trafny. Szczególnie Martin Freeman wydaje się stworzony do roli hobbita. Także odtwórcy postaci
krasnoludów ożywili postacie opisane w książce i wykreowali zróżnicowane
osobowości poszczególnych członków drużyny.
Na szczególną uwagę zasługuje muzyka oraz efekty specjalne, których nigdy
nie brakuje w dziełach Jacksona. W filmie roiło się od efektów generowanych
komputerowo, a ich połączenie z realizacją produkcji w formacie trójwymiarowym
dawało możliwość oglądania i jednoczesnego „przeżywania” filmu. Dodatkowym atutem jest muzyka. Jednym z
najbardziej rozpoznawalnych utworów jest piosenka ”I see fire”, którą napisał i
wykonał angielski muzyk Ed Sheeran (utwór miał za zadanie promować ścieżkę
dźwiękową drugiej części filmu).
Recenzując tę produkcję nie sposób pominąć wszelkich zmian,
przeprowadzonych w scenariuszu i
LICZNYCH różnic pomiędzy
książkowym pierwowzorem a ekranizacją. Najbardziej rażącym „błędem”
według fanów twórczości Tolkiena jest wprowadzenie postaci pojawiających się
dopiero we „Władcy Pierścieni” lub nawet nie istniejących w żadnej z powieści
Tolkiena. Istnieją zwolennicy i przeciwnicy tychże zmian… Jedni twierdzą, że
ożywiły one historię, drudzy, że nowe wątki były zbędne. Sama, mimo iż z
łatwością wychwyciłam wiele różnic, do
tej kwestii podchodzę z dystansem, gdyż wiem, że realizacja filmu na podstawie
książki jest prawie niemożliwa bez „wtrącenia” do niej czegoś nowego. Moją jedyną i największą obiekcją wobec
ekranizacji, jest jej nienaturalne „rozciągnięcie”. „Hobbit” został zekranizowany w trzech
częściach (każda z nich trwała ponad dwie godziny). Książka ma niewiele ponad
300 stron.
Całość ekranizacji oceniam pozytywnie, gdyż była ona zrealizowana z
rozmachem. Mimo iż można dostrzec wyraźne różnice od książkowego pierwowzoru,
oglądanie wszystkich trzech filmów sprawiało mi przyjemność.
Na koniec zapraszam do obejrzenia kilku
internetowych obrazków
Tutaj jakiś internauta nawiązuje do WP
Tutaj jakiś internauta nawiązuje do WP
0 komentarze:
Prześlij komentarz